#4 Krótka przypowieść o chytrej Agnieszce

Mało kto myśli o tym, aby wykupić ubezpieczenie wyjeżdżając na małą wycieczkę za granicę. Chciałabym Was jednak przekonać, że czasem warto. Oczywiście, jeżeli wyjeżdżacie na wakacje zorganizowane przez biuro podróży to ubezpieczenie jest zwykle wliczone i nie ma się czym martwić, tylko popijać drinki na plaży. Jeżeli jednak wyjazd organizujemy sobie sami warto poszukać nawet najtańszego ubezpieczenia.
Przyjeżdżając do Kanady i znając swoje zdolności do zapadania na anginę oczywiście wykupiłam ubezpieczenie, tak jak za każdym poprzednim razem. Planowałam po około dwóch miesiącach polecieć do Polski, aby dopełnić kilku formalności i wrócić z powrotem. Ponieważ w momencie kupowania nie wiedziałam, jakiego dnia dokładnie wrócę wykupiłam ubezpieczenie do końca października, wiedząc, że w każdym momencie mogę je przedłużyć, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Z czasem wyklarowało się, że do Polski wracam 8 listopada. Stanęłam więc przed zagwozdką - dokupować dodatkowe 8 dni czy nie. Nie, żartuję, nawet nie było żadnej zagwozdki ani zastanawiania się. Po prostu go nie wykupiłam. Przez ostatnie dwa lata wydałam łącznie około 2 tysięcy złotych na ubezpieczenia podróżne, nigdy z żadnego nie skorzystałam. Dlaczego miałabym nagle rozchorować się w ciągu tych 8 dni?
1 listopada obudziłam się z bólem ucha. Ból przed kolejne dni przybierał na sile, aż 4 listopada w nocy zdałam sobie sprawę, że mam blisko 39 stopni gorączki, ból w obu uszach i migdałki spuchnięte tak, że nie jestem w stanie jeść. Nie było wyjścia, jak pogodzić się z porażką, wejść do przychodni i powiedzieć "Please, take my money". W Kanadzie w takich przypadkach chodzi się zwykle do Walk In Clinic, czyli po prostu przychodni. Niestety była sobota wieczór i przychodnie otwierały się najwcześniej o 9 rano. Jedynym miejscem, do którego mogłam się w tym czasie udać był szpital. Jednak, gdzie cena za wizytę u lekarza w Walk in Clinic waha się w granicach 50$-200$ w zależności od przychodni i dnia, tak szpitale lubią wystawiać duże rachunki. Ponieważ gorączka nie ustępowała nawet po ibuprofenie mój chłopak namówił mnie, żebym zadzwoniła na specjalną linię, gdzie każdy może porozmawiać z pielęgniarzem lub pielęgniarką na temat tego, co go boli i co mu jest i usłyszeć radę, czy powinien udać się do lekarza czy nie (swoją drogą fajny pomysł, zapewne skutecznie zmniejsza kolejki w poczekalniach). Rozmowa z pielęgniarzem trwała dobre 20 minut, podczas których musiałam udzielić informacji na temat stanu swojego zdrowia ogólnie i tego, co mi jest. Nikt nie  może nas oczywiście zdiagnozować przez telefon, więc nie dostałam diagnozy, lecz polecenie, co powinnam dalej zrobić. Miałam natychmiast udać się do lekarza, a ponieważ było późno w nocy, od razu do szpitala.
A w szpitalu.
W szpitalu Sunnybrooke w Toronto, w którym ja byłam na oddziale ratunkowym mają bardzo wygodny i prosty system rejestrowania się. Podchodzimy do maszyny, wpisujemy swoje imię, nazwisko, wiek i podajemy, z czym przychodzimy. Maszyna drukuje nam numerek wraz z listą instrukcji jak wszystko dalej funkcjonuje. Siadamy sobie w poczekalni i czekamy, żeby zobaczyć się z pielęgniarką, która zrobi z nami wywiad i zdecyduje, czy powinniśmy zobaczyć lekarza. Wywiad znów jest długi i szczegółowy. Po wizycie, gdy jednak musimy przejść do następnego etapu znów czekamy w poczekalni, aż zostaniemy wywołani do rejestracji. Do tego momentu wszystko jest bezpłatne. Płacimy za wizytę, dopiero, gdy zdecydujemy się wejść do gabinetu lekarza. Ja ostatecznie do tego ostatniego etapu nie dotarłam, bo z później nocy zrobiło się wczesne rano, wizyta kosztowała 800 dolarów i musiałabym wciąż czekać w kolejce około 2 godzin. Byłoby zabawnie, gdybym skończyła wchodząc do gabinetu równo o 9 rano i płacąc za to 800 dolarów zamiast na przykład 100. 
Także wytrzymałam do rana, i tuż przed 9 czekałam przed przychodnią. Miałam sporo obaw, co do kanadyjskiej służby zdrowia. Wielokrotnie słyszałam historie Polaków, którzy wracali specjalnie do Polski z emigracji, bo za granicą nie mogli się wyleczyć. 
Wizyta przebiegła bardzo szybko, sprawnie i satysfakcjonująco. Lekarz od razu stwierdził, że moim problem są migdałki i trzeba je leczyć. Dostałam antybiotyk na 10 dni (jestem właśnie pod koniec 3 dnia i jest już o niebo lepiej). Nie wiem, czy miałam szczęście i trafiłam na dobrego lekarza, czy po prostu byłam niepotrzebnie uprzedzona. Zawsze była uprzedzona do wizyt u lekarza. W Polsce zdarzyło mi się wielokrotnie cierpieć, gdy chodziło o migdałki - lekarze nie chcieli mi przepisywać antybiotyku od razu, lecz kazali wrócić po paru dniach, by sprawdzić, czy choroba "się rozwinie", bo antybiotyk to ostateczność. Pamiętam nawet lekarkę, która nie zbadała mi dobrze gardła i wręcz dała do zrozumienia, że nic mi nie jest i trochę symuluję. Inny lekarz nakazał mi ssać tabletki na gardło i czekać, aż przejdzie (następnego dnia mój tata musiał mnie zawieść do szpitala, bo miałam 40 stopni gorączki i bredziłam bez sensu). 
Nic jednak dobrego nie przychodzi z narzekania. Nie bójcie się ubezpieczeń i lekarzy za granicą!

Komentarze

Popularne posty